ZAJĘCIA TERENOWE: DYSKUSJA NA TEMAT POSTAW LOKALNEJ SPOŁECZNOŚCI WOBEC PRZEŚLADOWAŃ I ZAGŁADY ŻYDÓW W PRZEMYŚLU
Spis treści:
- Wystawa „Opowieść o Żydach przemyskich”
- Taras muzealny
- Wystawa “Rozstrzelany Przemyśl”
- Tło historyczne – Jan Dorlich
- Życie podczas wojny – Józef Burzmiński
- Odprowadzenie Żydów do getta – Helena Podgórska
- Życie w Przemyślu, nieudana ucieczka z getta – Janek (Jack) Zimmermann
- Losy kuzynek ze Lwowa – Teodora (Cesia) Zimmermann-Miller
- Próba ucieczki do Warszawy – Teodora (Cesia) Zimmermann-Miller
- ul. Tatarska 3: Historia sióstr Podgórskich i trzynastu uratowanych Żydów
- Fragment relacji Józefa Burzmińskiego
- Fragment relacji Teodory Zimmermann-Miller
- Fragment relacji Janka Zimmermanna
Wystawa „Opowieść o Żydach przemyskich”:
Fragment relacji Jana Dorlicha
Przed II wojną światową Przemyśl liczył około 50 tysięcy mieszkańców. 16-18 tys. stanowili Żydzi. Reszta to Polacy i Ukraińcy. Zróżnicowanie w społeczeństwie żydowskim było duże. Istniały wielkie przedsiębiorstwa żydowskie jak „POLNA” duża odlewnia żelaza […] jak fabryka zabawek […] żydowstwo przemyskie składało się z kupców drobniejszych, rzemieślników, reprezentantów wolnych zawodów. Bardzo mały procent stanowili robotnicy. Dużo było biedoty.
Zasadniczo Żydzi osiedleni byli w całym mieście: w Przemyślu i przedmieściu tzw. „Zasaniu”, ale największym skupiskiem były ulice Kazimierzowska, Jagiellońska aż do Wybrzeża Kościuszkowskiego. Teren ten posiadał kilkanaście domów modlitwy w tej liczbie synagogę z XIV wieku (spalono ją w 1939 r.) a także nową, o nowoczesnej architekturze „Templum”, przeznaczoną raczej dla arystokracji.
W Przemyślu było sporo organizacji syjonistycznych o dużym wachlarzu ideologicznym od „Betaru” począwszy, poprzez Ogólnych Syjonistów, aż do „Hanomer Hacair”.
Ruch robotniczy reprezentowały również różne organizacje i partie z komunistami włącznie. […]
Taras muzealny:
Wystawa “Rozstrzelany Przemyśl”:
Tło historyczne – Jan Dorlich
W czasie wojny polsko-niemieckiej w 1939 roku hitlerowcy zajęli Przemyśl. Od razu pierwszego dnia rozstrzelali na cmentarzu około 600 mężczyzn w sile wieku. Kroku tego nawet nie usiłowali niczym tłumaczyć. W mieście byli tydzień, po czym oddali je władzom radzieckim.
W okresie sowieckim zmienił się społeczny skład ludności. Część bogata wyjechała przez Rumunię zagranicę, lub do innych większych miast (Lwów). Przemyśl zapełnił się uciekinierami z zachodu. Ci stanowili około 20 procent.
W czerwcu 1941 roku weszli Niemcy (wojna rosyjsko-niemiecka). Natychmiast wprowadzono opaski i zapędzono Żydów do pracy przymusowej. Powstało szereg firm rozbiórkowo-porządkowych (Banwervaltung) eksploatujących prawie darmową pracę Żydów.
W rok później – w czerwcu 1942 roku utworzono getto. Do Przemyśla zwieziono Żydów z okolicy. Zrobiło się bardzo ciasno. Obszar getta nie zawsze był jednakowy; początku było ono większe; obejmowało ulice Czarneckiego, Kopernika, Targowicę do ul. Jagiellońskiej.
Poza 600-set zamordowanymi w pierwszym dniu zajęcia miasta w roku 1939, pierwszą poważniejszą akcją przeprowadzoną w listopadzie 1941 roku Niemcy zażądali 1000 młodych chłopców żydowskich do pracy na wyjazd. Judenrat ustalił listy. W nocy chłopców tych ściągnięto z domów. Zostali dokądś wysłani. Potem okazało się, że zginęli w obozie janowskim. Uratowało się i żyje do dziś zaledwie kilku.
W lipcu 1942 roku wprowadzono rozporządzenie stemplowania dokumentów wydawanych przez Judenrat. Stemplowało gestapo poprzez Judenrat. Stemple otrzymywali tylko ludzie pracujący. W zależności od ważności miejsca pracy wprowadzono dwa rodzaje stempli.
W tymże lipcu 1942 roku otoczono po raz pierwszy getto wojskiem i zlikwidowano dwie trzecie ludności (oficjalnie dane niemieckie, faktycznie zlikwidowano chyba połowę, bo potem, po akcji część ludzi wyszła z bunkrów; tej części Niemcy nie wzięli pod uwagę). W tej akcji zginął przewodniczący Judenratu Rephan. Rozstrzelano go na gestapo. Po nim został przewodniczącym Judenratu Herman Goldman.
Po tej akcji zmniejszono o dwie trzecie terytorium getta. Została ulica Kopernika, Cezarego, Targowica – do więzienia (wyłącznie).
W listopadzie 1942 roku podzielono getto na dwie części „a” i „b”. Obie miały oddzielne wejścia. Dzieliła je ulica. Getto „a” przeznaczone było dla pracujących. Tu istniał specjalny zarząd pracy. Tu urzędował Goldman. Tu Judenrat dostarczał jedzenie, które ludność musiała kupować. W części „b” zgrupowano ludność niepracującą. Ta żywiła się własnym przemysłem.
Życie podczas wojny – Józef Burzmiński
Przed samą wojną po skończeniu gimnazjum zacząłem pracować jako technik dentystyczny w prywatnym gabinecie.
W 1939 r. kiedy weszli Niemcy wszyscy moi bracia i ja uciekliśmy piechotą do Lwowa. W liczbie 600 rozstrzelanych pierwszego dnia ich pobytu nie był nikt z rodziny mojej. Po powrocie słyszałem, że wśród nich był znajomy, dr Gitter. Nosił on okulary. Słyszałem, że Niemcy bagnetem wydłubali mu oczy, a w końcu zakłuli jego samego.
Kiedy Przemyśl zajęli Rosjanie dostałem pracę dentysty w rejonowej poliklinice w Niżankowicach (3 tys. mieszkańców, osada k. Przemyśla).
Wojna rosyjsko-niemiecka zastała mnie w Przemyślu. Pamiętam, robiliśmy przygotowania do moich urodzin, które miały być właśnie w pamiętną niedzielę. Rano wybuchła wojna. Do Niżankowic nie wróciłem. Tydzień trwała walka z Niemcami o Przemyśl.
W czasach niemieckich początkowo pracowaliśmy z bratem […]. Brat pracował w szpitalu żydowskim, ja przyjmowałem chorych w domu, ze skierowaniami z Judenratu. Chorzy nie płacili pieniędzmi, dostawałem produkty żywnościowe.
W VI 1942 Niemcy zażądali kontyngentu 1000 młodych chłopców żydowskich. Wywieźli ich do obozu janowskiego. Wśród nich był mój starszy brat Izydor. O wyciągnięcie jego z obozu starała się moja obecna żona, wówczas Stefania Podgórska. Kilkakrotnie była we Lwowie. Umówiła się z bratem na jakiś określony dzień. Pewnego dnia, kiedy wszystko było załatwione, na dworcu we Lwowie była łapanka. Złapali i ją. Trzy dni trzymali w areszcie. W Międzyczasie brat czekał w umówionej bramie. Przyszli Niemcy i zabrali go. Opowiadali ludzie, że strasznie go zbili, a w końcu powiesili do góry nogami. Zdjęli dopiero po dwóch dniach trupa.
Od 1942 roku wszyscy mężczyźni z domu pracowali przy czarnej robocie. W akcji sierpniowej tegoż roku zabrali rodziców i wywieźli do Bełżca. Po tej akcji ja i brat lekarz zaczęliśmy pracować w firmie niemieckiej, zajmującej się wysyłką na front wschodni różnych przedmiotów gospodarskiego użytku (np. żywności, ubrań, pieców itp.). Firma ta nosiła nazwę „Heresunterkunfervalte”. Pracowali w niej Żydzi bez żadnego wynagrodzenia. Polacy i Niemcy pełnili funkcje nadzorcze. Z pośród kierowników utkwiły mi w pamięci dwie osoby – obercalmajster Jekkiel, który zginął potem na froncie wschodnim, i jeden z unteroficerów – nazwiska nie pamiętam. Ten ostatni był bardzo złym człowiekiem. Szczególnie znęcał się nad kobietami. Razem z nami była młoda dziewczyna – Faberówna. Raz ów unteroficer przyczepił się do niej, na oczach wszystkich robotników i całej jej rodziny straszliwie ją zbił. Butami pokopał klatkę piersiową. Słyszałem jak chrzęszczały łamane kości. W niedługim czasie potem zmarła. Naturalnie nikt z nas nie miał prawa odezwać się. Wtrącił się jeden człowiek Niemiec, inwalida z frontu wschodniego, pracujący w naszej firmie jako stróż, nazwiska nie pamiętam. Stróż ten rzucił się na unteroficera, zaczął strasznie krzyczeć, że to nie sztuka grać tu bohatera, .. jedź na front i tam pokaż co potrafisz” – krzyczał do niego. Po tej awanturze stróża zabrało gestapo. Już nie wrócił. Po jakimś czasie owego unteroficera wysłano na front wschodni.
Odprowadzenie Żydów do getta – Helena Podgórska
TRANSKRYPCJA: A pierwsze zetknięcie to było takie, że na Mickiewicza Żydów wprowadzają do getta i to idą szóstkami w marszu i Polacy idą razem za Żydami, jak to się mówi, odprowadzają ich do tego getta, bo to było moje pierwsze zetknięcie. I ja oczywiście się do tego dołączyłam bez nikogo i szłam z nikim nie rozmawiając, bo nikogo nie znałam, tylko tak jak dziecko normalnie. I proszę sobie wyobrazić, że ten cały szereg przyszedł pod getto. Żydzi weszli do getta, do budynków. Polacy byli na zewnątrz. Ani jedno słowo przez ten marsz, przez to wszystko nie padło. Wszystko było w milczeniu. Nie było żadnej rozmowy, nie było nic. I tak samo jak Żydzi weszli do tego getta. Polacy na zewnątrz, ja z nimi. Nie padło ani jedno słowo. I myśmy się tak patrzyli. Oni później wyszli albo przez okna, albo na balkony. I nie padło ani jedno słowo ze strony Żydów. Ani jedno słowo ze strony Polaków. Tylko było patrzenie się.
Życie w Przemyślu, nieudana ucieczka z getta – Janek (Jack) Zimmermann
Urodziłem się 6 kwietnia 1932 r. w Przemyślu, […] we wspaniałej, zamożnej rodzinie. […] Uważałem się za Polaka, nawet za patriotę! Tam, gdzie mieszkaliśmy, nie odczuwałem antysemityzmu. On istniał, ale będąc dzieckiem, nie zauważałem tego. To wszystko skończyło się w 1939 r., kiedy miałem 7 lat i poznałem niszczycielską moc wojny. […]
Matka starała się uratować mi życie, wydostając mnie z getta na stronę aryjską. Zdobyła nazwisko kogoś, kto za pieniądze miał mnie wziąć do siebie na wieś. Umowa była taka, że ja spotkam się z tym człowiekiem na Kamiennym Moście nad torami kolejowymi. Więc we wrześniu 1942 r. (miałem wtedy 10 lat) spotkałem się z nimi na moście. Okazało się, że to byli polscy agenci Gestapo. Zabrali mi cenne rzeczy, które dla nich przyniosłem i zaczęliśmy iść w stronę parku Zamkowego. Miałem złe przeczucia, gdy się zatrzymaliśmy, bo kazali mi się odwrócić! W tym momencie zacząłem biec, kule świstały koło mnie i poczułem, że jedna dostała mi się pod płaszcz. Biegłem do getta. Na szczęście, spotkałem małą grupkę żydowskich robotników. Dołączyłem do nich, do ramienia przyciskając chusteczkę. Ponieważ byłem mały, wzięli mnie w środek i strażnik przy bramie mnie nie zauważył. Gdy dotarłem do domu, wpadłem w histerię. Bez przerwy powtarzałem, że mnie postrzelili, ale matka znalazła tylko kilka dziur w moim płaszczu. Miałem szczęście, ci agenci mieli tylko pistolety! […]
W styczniu 1943 r. przeniesiono nas do tak zwanego getta B, ,,niepracującego”. Najpierw przez parę miesięcy mieszkaliśmy w suterenie, dopóki nie odkryto drogi ucieczki z sutereny do kanałów. […]
Losy kuzynek ze Lwowa – Teodora (Cesia) Zimmermann-Miller
Do kwietnia 1942 r. wolno nam było mieszkać w naszym mieszkaniu. Musieliśmy nosić żydowską gwiazdę i mieliśmy ograniczony czas przebywania na ulicy. Opaska na ramię to był kawałek białego materiału szeroki na około 25 cm, z naszytą lub narysowaną niebieską gwiazdą. Trzeba go było nosić na prawym ramieniu, nad łokciem. Ja oczywiście odmówiłam. Dzieci od 10 roku życia musiały nosić opaskę, ale ja powiedziałam, że nie będę i nie nosiłam.
[…]Ojciec pracował teraz w fabryce zabawek. Te pracę załatwił mu znajomy Rosjanin. Ojciec nie chciał się już zbliżać do fabryki Pfaffa [której był właścicielem przed wojną- przyp. red.] w obawie przed zadenuncjowaniem.[…]
Pewnego dnia brat mojego ojca, który pracował jako inżynier w fabryce dla Gestapo, powiedział, że w kwaterze głównej Gestapo w więzieniu w suterenie trzymają moje kuzynki ze Lwowa. […] Kuzynki były absolwentkami wyższej uczelni, jechały na „aryjskich” papierach ze Lwowa do Niemiec, więc musiały przejeżdżać przez Przemyśl. Pociąg zatrzymał się na stacji. One urodziły się i wychowały w Przemyślu, ale gdy były nastolatkami przeprowadziły się do Lwowa, bo wujek i ciotka otworzyli tam sklep. Gdy pociąg stał na stacji, rozpoznał je jeden chłopiec, który kiedyś był ich sąsiadem. Za dwa kilo cukru wydał je gestapowcom. […]
Kiedyś siedzę i czytam książkę, gdy nagle słyszę głosy na ulicy. […] Gestapo wiedziało, gdzie my mieszkamy i zastrzeliło je tuż przed naszym domem. Ciała zostawili pod ścianą.
Musieliśmy je pochować. Trzeba było pójść do Rady Żydowskiej i dać łapówkę. Zabrali je na cmentarz żydowski i powiedzieli, że w miejscu, gdzie je zakopali, zostawili nacięcie na drzewie, żebyśmy po wojnie mogli je pochować jak należy. Bez łapówki po prostu wykopaliby dół i wrzucili je tam. […]
Próba ucieczki do Warszawy – Teodora (Cesia) Zimmermann-Miller
Pod koniec października ojciec wrócił do domu i powiedział mi, że wyjeżdżam. – Dokąd? – zapytałam Okazało się, że bracia jego znajomego mają mnie zabrać do Warszawy. […] Załatwili mi polską metrykę i opuściłam getto z bratem tego człowieka. Ujechaliśmy może z 50 km od Przemyśla. Dalej się nie dało, bo Niemcy potrzebowali pociągów i wszystkie skonfiskowali. Zatrzymaliśmy się w małej wiosce. On próbował się skontaktować ze swoim bratem w Przemyślu. […]
Ten brat zawsze odpowiadał, że się z nim nie widział, ale ma przeczucie, że w getcie dzieje się cos złego. Nie wiedział, czy była kolejna ewakuacja, bo nie mógł się tam zbliżyć. Minęły dwa tygodnie i ani nie było żadnych wiadomości od mojego ojca, ani nie mogliśmy jechać dalej. Wtedy ten człowiek powiedział: – Zostawię cię tutaj u moich znajomych i pójdę do Przemyśla zobaczyć co się dzieje. […] poszłam z nim. To prawda, opóźniałam marsz. Podróż zabrała nam prawie cały dzień. On dowiedział się, że była ewakuacja i że mój ojciec już nie przychodzi do pracy. […] Dowiedziałam się od nich, że ojca nie ma. […]
Zapytałam, gdzie jest mój brat. Okazało się, że u jakiejś polskiej rodziny, która mieszkała za rogiem. Znałam dziewczęta z tej rodziny. Ich ojciec byt pijakiem. Mój ojciec codziennie przynosił mu butelkę wódki, z czego ten był bardzo zadowolony. Więc mój brat byt u nich. Nie mieli nic przeciw temu, bo matka wrzucała im jedzenie dla niego i pieniądze przez płot getta. Ale myślę, że ich ojciec kupował za te pieniądze wódkę. Poszłam raz zobaczyć się z bratem i wtedy matka tej rodziny powiedziała:
– Słuchaj, lepiej powiedz matce, niech go zabiera, bo boje się, że przez niego wszystkich nas pozabijają. Nie mamy już wódki. Twojego ojca nie ma, a mój mąż potrzebuje się napić. Boje się, że może nas sprzedać za butelkę. […]
Poszłam z powrotem i powiedziałam matce, że zostaje z nią getcie i że powinnyśmy zabrać Jacka [Janka], bo pan Bilowski może nas sprzedać za wódkę. Matka się zgodziła. […] Powiedziałam matce, powiem panu Dragoszkowi, że nie pojadę do Warszawy. Chciałam Zostać z nią i nie być już sama. I tak zrobiłam. Często wychodziłam, żeby zdobyć jedzenie. Ale zostałam w getcie, od listopada 1942 do stycznia 1943 r. […]
ul. Tatarska 3: Historia sióstr Podgórskich i trzynastu uratowanych Żydów.
Fragment relacji Józefa Burzmińskiego
W lutym 43 postanowiliśmy znaleźć na stronie aryjskiej mieszkanie i zbudować w nim bunkier. Stefa rozpoczęła szukanie odpowiedniego pomieszczenia.
Po długich staraniach udało się znaleźć mieszkanie na ulicy Tatarskiej 3. Był to parterowy dom, przybudówka do dużego dwupiętrowego, z oddzielnym wejściem od podwórza, dwoma pokojami i kuchnią. Niezbyt wygodni byli sąsiedzi. W dwupiętrowej kamienicy mieszkała Ukrainka z kuzynem pracującym w SS, obok było pełno Ukraińców, Polaków. Na podwórzu były ubikacje, do których chodzili wszyscy pod oknami naszego domu. Nie było innego wyjścia, było to i tak lepsze od czegoś innego.
W marcu 43 roku nad ranem w umówiony dzień ja i Siunek Hirsz przeszliśmy z ghetta na Tatarską. Drogę ułatwiła nam Stefa z siostrą, które pilnowały nas w czasie dojścia. Po przyjściu na miejsce okazało się, że w pokoju stoją dwa łóżka i pod jednym z nich można zrobić kryjówkę. Nocą kopaliśmy ziemię. Wynosiliśmy […] nie wytrzymamy w naszej kryjówce. Wizyta przeciągała się, my nie mogliśmy się niczym zdradzić. Goście obejrzeli mieszkanie, zjedli, a w końcu położyli się spać. Spali właśnie na łóżku, pod którym byliśmy schowani. Wreszcie zdobyłem się na odwagę, wysunąłem rękę i taką zimną, lodowatą, zupełnie zdrętwiałą dotknąłem karku jednego z gości, brata Stefy. Ten się poruszył, zbudził, narobił krzyku, zajrzał pod łóżko, wymyślał, że są szczury, że mokro, wilgotno. Wreszcie obaj wyszli do miasta, zapowiadając swój powrót wówczas, kiedy przyjdzie Stefa.
Takich przypadków niebezpiecznych i nieprzyjemnych było więcej. Zrozumiałem, że to nie jest schowek na dłuższy czas. Po jakimś czasie Stefa wymyśliła coś nowego – kupiła parę snopków słomy i za tą słomą chowaliśmy się na strychu.
Wówczas przyszła mi do głowy myśl, żeby na strychu zrobić bunkier dla mojej rodziny i kilku znajomych z ghetta. Jedna ze ścian strychu przytykała do dwupiętrowego domu i miała przybudowaną ścianę z poprzeczną belką i murkiem. Między tymi dwiema ściankami była bardzo mała przestrzeń. Pomyślałem sobie, że imitując przysunięcie tej ściany, można poszerzyć przestrzeń i tam właśnie przygotować miejsce dla kilku osób. Do zrobienia drugiej ściany potrzebowałem deski. Musiały one jednak być stare, podobne do istniejącej już ścianki. Stefa miała teraz nowe zadania znalezienia odpowiednich desek. Poszukiwania trwały dość długo, aż wreszcie przypadkiem udało się takowe znaleźć. Potrzebne były również cegły na murek. O te było łatwiej, bo w okolicy pełno było rozwalonych domów.
Przyniesieniem cegły zajęła się siostrzyczka Stefy – Hela. Ta mała 9-letnia dziewczynka nosiła po 4-5 cegieł na jeden raz. Po kilkunastu takich turach naderwała sobie żołądek. Do dziś nie czuje się dobrze. W międzyczasie w domu piłowaliśmy deski, które trzeba było dopasować do odpowiednich przestrzeni na strychu. Szukaliśmy odpowiednich gwoździ. Numerowaliśmy deski. Trwało to długo. Wreszcie pewnego dnia postanowiliśmy schowek skończyć. Stefa ogłosiła wszystkim sąsiadom, że robi duże pranie, otworzyła okna i drzwi, a w końcu poszła po sznury do wszystkich sąsiadów. Imitując przybijanie gwoździ na sznury – przybiliśmy całą ścianę. Następnego dnia zrobiliśmy murek, pozbieraliśmy pajęczynę ze wszystkich zakamarków strychu i schowek był gotów. W żadnym wypadku, niczym nie różniła się ta ściana od poprzedniej, tylko że przestrzeń między nimi wynosiła 8 m2.
Schowek obliczony był na 7 osób. Tyle planowaliśmy sprowadzić. W niedługim czasie jednak znalazło się tu 13. Byli to – ja, brat Zawadzki z żoną (Danuta Karfiot), Jan Dorlich, Władysław Orlicz-Szylinger z córką Krystyną, Siunek i Leon Hirszowie, Jeleński z żoną Krystyną i Cymermanowa z dwojgiem dzieci – Cesią i Jankiem.
Przesiedzieliśmy w nim 15 miesięcy.
Fragment relacji Teodory Zimmermann-Miller
W lipcu razem z bratem opuściłam getto. Był taki człowiek, dentysta z małego miasteczka Dobromila. Stamtąd sprowadzili do Przemyśla Żydów, między innymi dentystę o nazwisku Schillinger, który zapłacił jednej młodej kobiecie za wynajęcie małego domku i urządzenie schronu na strychu. W tym schronie na Tatarskiej ta kobieta ocaliła łącznie 13 Żydów. Przez przyjaźń z doktorem Hirschem wzięła też nas. Najpierw miałam iść tylko ja, ale nie mogłam się zdecydować. Więc matka powiedziała, że pójdę razem z Jackiem [Jankiem], a ona dołączy do nas później. Więc wyszłam z getta razem z bratem, a ta kobieta czekała na nas na tym małym mostku prowadzącym do ulicy Jagiellońskiej. Umowa była taka, że jeśli będzie bezpiecznie, ona wytrze nos w chusteczkę i odwróci się my pójdziemy za nią. I dokładnie tak się stało. Poszliśmy za nią aż na ulicę Tatarską. To było na wzgórzu, tam gdzie były stare kościoły i klasztory.
Kobiety, a właściwie dziewczęta, które nas ukryły, nazywały się Helena i Stefania Podgórskie. […] Zostaliśmy tam aż do 1944 r., do wyzwolenia w lipcu, a może sierpniu. […]
Ludzie, którzy byli z nami w schronie na ul. Tatarskiej to: Janek Dorlich, który mieszka w Izraelu, doktor Schillinger, który zmienił nazwisko, po wojnie przeszedł na chrześcijaństwo i aż do śmierci prowadził praktykę w Przemyślu; jego córka, która mieszka w Belgii, Lowen Hirsch i jego syn Srulek (oboje nie żyją). Był też jego bratanek Munek Hirsch i jego żona i bratowa. On zmarł, a jego żona mieszka w Izraelu. Był też syn Diamandów, Henryk, który mieszka w Belgii, i Józef. Razem ze Stefanią i Heleną było nas piętnaścioro. Stefania pracowała dla Diamandów, którzy mieli sklep spożywczy, i mieszkała u nich. Była zakochana w młodszym bracie Józefa. Kiedy poszli do getta, pozostała mu wierna, przynosiła im jedzenie i starała się pomagać, jak tylko mogła. Kiedy ten młodszy brat został wysłany do obozu koncentracyjnego, pojechała tam zobaczyć, czy nie da się go wydostać. Ale Niemcy zabili go, zanim udało się go uratować. Nic nie mogła zrobić, jednak pozostała w kontakcie z jego rodziną. Kiedy Józef, mój ojciec i brat matki mieli zostać wywiezieni jednym pociągiem, Józef razem z moim wujkiem uciekł przez okno wagonu bydlęcego. […] Józef uciekł z pociągu do Bełżca i poszedł do mieszkania Stefanii. Ponieważ kochała jego brata, przyrzekła mu pomóc. Później z Józefem spotkali się ten dentysta Hirsch i jego syn. Dentysta miał dużo Złota na plomby i biżuterię, która przemycił do Przemyśla. Znał też Schillingera, który zaczynał studia dentystyczne. Żona Schillingera została złapana w czasie jednej z ewakuacji i zabita.
Więc Stefania i Helena wynajmowały to zimne mieszkaniec bez elektryczności. Były tam dwa pokoje, kuchnia strych, który świetnie się nadawał na schron. Oni wymyślili, że oddzielą część tego strychu ścianką działową tak, że nie będzie widać różnicy. Było tam tylko tyle miejsca, żeby się położyć. Zdobyli deski i zbudowali tę kryjówkę dla siebie. Ale doktor Hirsch powiedział innym, że lubi moją matkę, wdowę z dwojgiem dzieci i że ją też chce uratować. W końcu powiedział im wprost: – Powiedziałem jej, dokąd idę. To oznaczało, że nas też muszą zabrać.
Później był Dorlich. Był listonoszem w getcie i przez wiadomości przesyłane pocztą wiedział, co się dzieje, wiedział, gdzie ma być kryjówka. Przyjaźnił się z żoną i bratankiem Hirscha. Kiedy Przemyśl został ogłoszony Judenrein, ta trójka zjawiła się u drzwi mieszkania przy Tatarskiej i została wpuszczona do środka.
Fragment relacji Janka Zimmermanna
Kryjówkę znaleźliśmy przypadkiem: mieszkając w tym wielkim pokoju, poznaliśmy doktora Hirscha z Dobromila. On miał syna Szymona, który przyjaźnił się z Maksem Diamandem, który z kolei miał ukochaną Stefanie Podgórską, katoliczkę. Ona chciała ocalić Maksa, jego brata Henka i dziewczynę Henka, Danutę. Szukali czegoś poza miastem, odosobnionego, z miejscem na urządzenie kryjówki. Dr Hirsch miał pieniądze i był skłonny przeznaczyć je na ten cel, pod warunkiem, że plan obejmie też moją matkę, siostrę i mnie. Przed upływem dwóch miesięcy wynajęto dom przy ul. Tatarskiej 3. Maks i Szymon urządzili kryjówkę na strychu wznosząc sztuczną ścianę, identyczna jak ta już stojąca. Pomieszczenie było małe, na podłodze była słoma do leżenia i wiadro do załatwiania potrzeb fizjologicznych. O naszym ocaleniu nakręcono film dokumentalny pt. „Ukrywając się w ciszy”. Bo tam na strychu w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Blaszany dach byt gorący w ciągu dnia, a w nocy było zimno. Zaczęliśmy się ukrywać w czerwcu 1943 r., a zostaliśmy oswobodzeni w sierpniu 1944 r. przez małą grupę partyzantów radzieckich. My z matką wyszliśmy dzień po wyzwoleniu, a reszta została tam jeszcze na dwa tygodnie, na wypadek gdyby front uległ zmianie i wrócili Niemcy. […]